środa, 22 sierpnia 2012

Rozdział IV [I]


Rozdział IV
Ucieczka

Proponowany podkład: The Quiet Kind - In front of you

Wpadające przez odsłonięte okno promienie słońca obudziły Artura. Chłopak przeciągnął się w łóżku i lekko otworzył oczy. No tak - pomyślał - zapomniałem opuścić rolety. Przez kilka kolejnych minut próbował ponownie wśliznąć się w ramiona Morfeusza, jednak gdy dotarło do niego, że nie ma to większego sensu, usiadł i przetarł oczy. Spojrzał na zegarek, w którym właśnie włączył się sygnał informujący o wybiciu pełnej godziny. Była szósta. Artur ziewnął przeciągle i rozejrzał się po pokoju. Od razu zauważył leżące w rogu kartony i przypomniał sobie, że późnym wieczorem zabrał się za rozpakowywanie swoich rzeczy. Stojący przy oknie regał zasilany już był w różnorodne książki, głównie przygodowe, z szafy wystawały nierówno poukładane ubrania, a w honorowym miejscu, tuż nad biurkiem, mieściła się cała kolekcja jego ulubionych strzelanek. Jednak to nie było wszystko. Nastolatek rozglądał się wokół, czegoś mu brakowało, nie mógł zlokalizować jakiegoś cennego przedmiotu. Po cichu wstał na równe nogi i na palcach wyszedł na korytarz, by nie zbudzić pozostałych domowników. Zabrał się za przeglądanie stojących tam, jeszcze pełnych, pudeł. Odetchnął z ulgą, gdy w jednym z nich znalazł średniej wielkości skrzynkę. Szybko ją wyciągnął i wrócił do swojego pokoju. Skoczył na łóżko i otworzył szkatułkę. W środku znajdowały się kolorowe kamienie różnej wielkości. Do każdego przyklejony był numer, mający swój odpowiednik na dołączonej do nich liście z nazwami minerałów w czarnym notesiku. Poza nimi, w przezroczystym woreczku foliowym, zapakowane były jakieś ususzone rośliny. W przeciwieństwie do skał, nie były one w żaden sposób oznakowane. Artur zamknął skrzynkę i palcem przejechał po wygrawerowanym na niej napisie: Dla Alicji. Matka pasjonowała się różnymi tego typu skałami. Uwielbiała prowadzić amatorskie wykopaliska archeologiczne, głównie w ogródku. To dlatego teren ich działki za domem wyglądał, jakby mieli problem z wyjątkowo złośliwym kretem. Gdy już udawało jej się wydobyć jakieś kamienie, wracała do domu, brała obszerny tom przewodnika z dokładnymi opisami różnych skał, siadała w swoim fotelu i szukała informacji na temat zdobyczy. Co prawda o większości z nich nie było nawet najmniejszej wzmianki - musiały się na nie składać bogate mieszaniny minerałów, ale kobieta i tak zachowywała je przez wzgląd na sentyment i ich dość okazały wygląd. W takim przypadku sama wymyślała nazwy i zapisywała je w notesiku. Teraz wszystkie te kamienie przechowywał Artur, jako jedną z najlepszych pamiątek po mamie - oczywiście nie licząc zdjęć z rodzinnego albumu, ulubionych perfum Alicji i kaset wideo z nieobejrzanymi jeszcze przez nią odcinkami kultowych seriali. Swoje zaległości miała nadrobić po powrocie ze szpitala, ale… nie było jej to dane.
Chłopak jeszcze na moment uchylił wieko skrzynki i wziął do ręki duży, błękitny okaz. Należał do ulubionych minerałów Alicji. Nie było w tym nic dziwnego, zważywszy na jego strukturę. Artur podniósł go na wysokość głowy i przyglądał się idealnie przechodzącym przez jego środek promieniom światła. Każda drobina słońca przedzierała się przez grubą warstwę różnorodnych, doskonale się uzupełniających minerałów, które zlewając się w jedno tworzyły coś niezwykłego. Nastolatek po raz kolejny pogrążył się w rozmyślaniu o swojej matce, kobiecie, której odebrana została szansa na spokojne życie z rodziną, realizowanie własnych pasji. W końcu, po długich przemyśleniach odłożył kamień na miejsce i zamknął kufer. Nie - pomyślał, nie mógł już dłużej się zadręczać. Alicja by tego nie chciała. Był o tym przekonany. Miał nauczyć się żyć na nowo, tym razem - bez niej. Wiedział, że będzie to trudne, ale musiał sobie z tym poradzić. Wyprostował się, wziął głęboki oddech i przeszedł do łazienki. Zdjął pidżamę i wszedł pod prysznic, by trochę się odprężyć i zmyć z siebie nie tyle resztkę snu, co niepokojących go przeczuć. Oprócz dręczących go wspomnień związanych z matką, nie mógł także zapomnieć o wypadku mającym miejsce ubiegłego wieczoru. Przed oczami Artura znowu ukazały się obrazy uciekającej grupy nastolatków i wwożonego do karetki nieprzytomnego mężczyzny. Wciąż słyszał ten przerażający krzyk. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że tamta zgraja miała z tym coś wspólnego. Jakby tego było mało, jeden z jej członków widział Artura i zapewne teraz jest święcie przekonany o zagrożeniu ze strony chłopaka. W końcu jego zeznania mogłyby ich pogrążyć. Nastolatek zakręcił wodę i przez chwilę stał w bezruchu. Właśnie zdał sobie sprawę z grożącego mu niebezpieczeństwa. Co prawda nie miał żadnych informacji o stanie zdrowia rannego, nie wiedział nawet czy jeszcze żyje, ale skoro dopuścili się takiej zbrodni, równie dobrze mogli uciszyć świadka zdarzenia. Ale to przecież niemożliwe. Był bezpieczny, na pewno. Artur wytarł się ręcznikiem, umył zęby i wrócił do swojego pokoju. Otworzył szafę i wyciągnął z niej czarną bluzkę na krótki rękaw i ciemne, materiałowe spodenki. Gdy już się przebrał, sięgnął po komórkę. Za jakieś pół godziny jego ojciec powinien już biegać po domu i szykować się do wyjścia... No tak, znowu to samo, złapał się na tym, że zapomniał o przeprowadzce. Teraz Wiktor jest na dwutygodniowym urlopie, ale nie wiedział co będzie dalej. Możliwe, że zacznie dojeżdżać do pracy, w końcu to tylko godzina jazdy, choć równie dobrze może znaleźć posadę na miejscu. Choć bardziej prawdopodobna była pierwsza opcja. Przecież jest jeszcze Sara. A ona na pewno przekona ojca, żeby nadal pracowali razem. Mogliby spędzać ze sobą tyle wolnego czasu... oczywiście ku uciesze rudowłosej pielęgniarki.


Artur wszedł do kuchni. Z lodówki wyciągnął jogurt i podszedł do okna. Wpatrywał się w coraz to wyżej wznoszące się słońce, w zwiastującą nadejście nowego dnia gwiazdę. Chłopak zaczął o czymś intensywnie myśleć. Powoli układał w głowie plan na to, jak przestać wegetować i zacząć czerpać radość z życia na nowo. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że nie przyjdzie mu to zbyt łatwo, ale w końcu uda mu się osiągnąć cel. Nawet jeżeli na początku będzie oszukiwał samego siebie, kiedyś uda mu się wrócić do normalności. Powinien zacząć od rzeczy drobnych, mało istotnych i stopniowo zwiększać „poziom trudności”. Tylko w ten sposób uda mu się stworzyć imitację życia szczęśliwego nastolatka. Na "dobry" początek postanowił wybrać się na spacer po mieście, poznać swój nowy dom. Wziął ostatni łyk malinowego jogurtu, a pojemnik po nim wyrzucił do stojącego obok kosza na śmieci. Założył czarne tenisówki. Od śmierci matki ten kolor stał się jego ulubionym. Ciemna barwa najlepiej odzwierciedlała też stan jego duszy, pogrążonej w otchłani smutku i bólu. Ale przecież niebawem miało się to zmienić, obiecał to sobie. Przez chwilę wahał się, ale w końcu cofnął się kilka kroków w przedpokoju, uchylił ciemnobrązowe drzwi i zajrzał do pokoju Wiktora. W końcu to jego tata, wiedział, że nie będzie mógł długo się na niego gniewać. Kochał go, a lista osób, które darzył podobnym uczuciem niestety nie była zbyt długa, w dodatku po śmierci matki nieco się skróciła, dlatego tym bardziej powinni się pogodzić. Z pewnością naprawione relacje z ojcem pomogłyby mu odzyskać spokój i radość z życia. I wtedy to zobaczył. Nie mógł uwierzyć, że do tego doszło. W łóżku ojca leżała Sara, a on sam wtulony w poduszkę, lekko obejmował ją swym ramieniem. Artur stał jak wryty. Nie wiedział, co ma zrobić. Oczywiście domyślał się, że kiedyś to nastąpi, ale dzień po przeprowadzce?! Nie, tego było już za wiele. Nastolatek trzasnął najpierw drzwiami do sypialni Wiktora, a potem drzwiami dzielącymi go od świeżego powietrza. I pomyśleć, że dopiero co chciał pogodzić się z ojcem. Nastolatek włożył w uszy słuchawki od telefonu, włączył jedną z piosenek zespołu Linkin Park i zaczął biec. Biegł bez opamiętania, ledwo łapał oddech. Chciał znaleźć się jak najdalej od mieszkania. Od mieszkania, od ojca i od tej bezwstydnej Sary. To miał być jego nowy dom?! Nowe życie?! LEPSZE życie?!
Artur zatrzymał się dopiero w bramie parku miejskiego. Podszedł do oddalonej o kilka metrów ławki, usiadł na niej i schował twarz w dłoniach. Nie mógł zrozumieć, dlaczego ojciec mu to zrobił, dlaczego go zdradził? I to po raz kolejny. Czemu nic nie szło po jego myśli? Co robił nie tak? Nagle usłyszał dźwięk dzwonka. Na ekranie komórki wyświetlił się numer Wiktora. Nastolatek bez namysłu odrzucił połączenie. Nie miał ochoty z nim rozmawiać, słuchać jego żałosnych usprawiedliwień. Bo tego co zrobił nie da się usprawiedliwić w żaden sposób. Nieważne co powie, nieważne co zrobi - i tak jest już u niego skreślony. Wybrał Sarę, zrezygnował z własnego syna... Dla chłopaka było to oczywiste. Siedział tak pochylony, wpatrzony w asfaltową drogę prowadzącą do okazałej fontanny. Po paru minutach po raz pierwszy rozejrzał się w około. Uświadomił sobie jak mizernie i głupio musi wyglądać, siedząc tak w bezruchu i wpatrując się w ziemię. I właśnie wtedy ją zobaczył. Siedziała na ławce naprzeciwko niego. Miała długie, czarne włosy i jasne oczy. Tylko tyle był w stanie zaobserwować w tej odległości. No i jeszcze ten uśmiech... Nastolatek westchnął, gdy zorientował się, że dziewczyna nie była sama. Towarzyszył jej... Artur zamarł. To niemożliwe. Był to ten sam chłopak, który dzień wcześniej zobaczył go na balkonie. Teraz siedział naprzeciw niego i w każdej chwili mógł zauważyć jego obecność. Artur przełknął głośno ślinę. Wiedział, że musi stamtąd jak najszybciej uciekać. Ciągle miał przed oczami zakrwawioną szyję mężczyzny, na którego napadli. Chciał jak najszybciej zniknąć z pola widzenia nieznajomego. Chwycił się poręczy, żeby było mu łatwiej wstać, jednak gdy tylko przeniósł ciężar ciała na nogi, te zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa i mimowolnie się trząść. Przysiadł jeszcze na moment i spróbował podnieść się po raz drugi. Co prawda kończyny nadal miał jak z waty, ale jakoś dawał radę. Był dobrej myśli. Uda się. Musi się udać. Przecież nie przeprowadził się do nowego miasta tylko po to, by następnego dnia zginąć z rąk jakiegoś niezrównoważonego psychicznie chłopaka. Bo tylko tak można było logicznie wytłumaczyć jego zachowanie. Artur skręcał właśnie za jedno z rozrośniętych drzew, gdy usłyszał znany już głos:
 - Hej, czekaj no.
To on poprzedniego wieczoru uciszał swojego przyjaciela, to jego właściciel go zauważył i najwidoczniej rozpoznał. Nastolatek zastygł w bezruchu. Chciał uciekać, ale wiedział, że stawianie oporu nie ma sensu. To by go tylko wyprowadziło z równowagi - pomyślał. A takich ludzi lepiej nie denerwować. Chociaż może wcale go nie rozpoznał? Może wziął go za zwykłego przechodnia i chce o coś poprosić? Artur wzdrygnął się. Poczuł, że ktoś chwyta go za ramię.
 - To ty...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz