czwartek, 9 sierpnia 2012

Rozdział II [I]

Rozdział II
Nowy start


 - Wszystko w porządku synu? - zapytał Wiktor siedzącego na swoim łóżku chłopaka, mimo iż doskonale znał odpowiedź. Od śmierci jego żony a matki Artura minął niespełna miesiąc, a oni zdążyli już przeprowadzić się do innego miasta. Czemu? Czy przed czymś uciekali? Przed swoją przeszłością? Z pewnością dla osób postronnych mogło to tak wyglądać, tym bardziej, że wraz z nimi lokum zmieniła także Sara. W rzeczywistości chodziło jednak o coś innego. Tak przynajmniej twierdził mężczyzna będący głową rodziny.
 - Jeszcze pytasz? - odparł zdziwiony nastolatek. - W końcu to przez ciebie się tu znaleźliśmy! Czemu mi to robisz?! Czemu chcesz, bym zapomniał o matce?! Co ona ci zrobiła?! - coraz to głośniej wypowiadane pytania przeradzały się w krzyk.
 - Artur, dobrze wiesz, że robię to dla ciebie. Tylko dla ciebie! - Po tych słowach mężczyzna zostawił go samego. Owszem, w głębi duszy chłopak doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział, że gdyby nie przeprowadzka, nigdy nie mógłby wrócić do normalności. Nie, nie mógłby wrócić do „normalności”, bo bez mamy i tak już nigdy nie będzie tak samo. A wolne łóżko znajdujące się w starej sypialni rodziców, co dzień przypominałoby mu tylko o jej śmierci. Z resztą wszystko mu o niej przypominało. Pusta kuchnia, od tygodni nieużywany kubek Alicji, zakurzone z powodu długiego niesłuchania płyty jej ulubionych wykonawców. Wszystko. Dosłownie wszystko! Nawet puste wazony, w których do niedawna trzymane były świeżo ścięte z ogródka kwiaty. To mama sprawiała, że w ich domu panowała tak ciepła, rodzinna atmosfera. Co prawda, te wszystkie oznaki pustki dawały o sobie znać już dużo wcześniej, gdy tylko matka poszła do szpitala, ale świadomość, że już nigdy nie przekroczy ona progu ich drzwi robiła swoje. W końcu śmierć to coś, z czego nie ma odwrotu, coś, czego efektu w żaden sposób nie można cofnąć, nie można naprawić. A właśnie to bolało najbardziej i nie dawało mu spokoju. Właśnie to było przyczyną zamknięcia się w sobie Artura. Powodem, dla którego każdą wolną chwilę spędzał na cmentarzu, przy grobie matki. Chłopak najzwyczajniej w świecie nie mógł pogodzić się ze stratą tak bliskiej mu osoby. Zaniedbywał swoje obowiązki, zapominał o własnych zainteresowaniach, ulubionych zajęciach. Zamiast przechodzić coraz to trudniejsze misje w najnowszej części Call of Duty czy też grać z kolegami w piłkę nożną, chodził do kwiaciarni, kupował uwielbiane przez rodzicielkę białe lilie i kierował się na cmentarz. Drogę do jej grobu znał już na pamięć i teraz trafiłby tam nawet pogrążony w zupełnych ciemnościach. Jednak w pierwszych dniach po pogrzebie nie było tak łatwo. Często trafienie do odpowiedniego nagrobka zajmowało mu kilkadziesiąt minut. Błąkał się na cmentarzu, wypatrując wygrawerowanego złotymi literami imienia i nazwiska własnej matki. Gdy jednak docierał do celu, kolejne czynności za każdym razem, kiedy tu przychodził, były takie same. Najpierw zajmował się kwiatami. Wyjmował uschnięty bukiet i czerpiąc ze znajdującej się obok studzienki, napełniał wazon wodą. Następnie wkładał do niego świeżą wiązankę i stawiał go przy tabliczce ze zdjęciem zmarłej matki. Oczywiście, jeżeli wcześniej zakupione kwiaty wyglądały dobrze, nie tracąc czasu, od razu przechodził do modlitwy. Śmierć Alicji bardzo zbliżyła go do Boga. Poczuł nagłą potrzebę chodzenia do kościoła, przystępowania do komunii. Wierzył, że w ten sposób pomaga swej matce i jednocześnie zyskuje szansę na ponowne jej spotkanie w niebie. Gdy kończył, siadał na stojącej obok ławce i popadał w lekką zadumę. Wpatrywał się w datę śmierci Alicji i liczył, jak dużo czasu już minęło. Tydzień… dwa… trzy… A przecież jeszcze niedawno odwiedzał ją w szpitalu. Opowiadał, co wydarzyło się w ostatnim odcinku jej ulubionego serialu, jak minął mu dzień, co ciekawego go spotkało. W końcu przypominali sobie najlepiej spędzone, wspólne chwile. Chłopak wciąż miał przed oczami uśmiechniętą i mówiącą: „To były czasy” kobietę. Kobietę radosną i ostatecznie zadowoloną z życia. Już po stwierdzeniu nowotworu kobieta pogodziła się ze swym losem. Nie miała o to do nikogo żalu. Była jedynie zawiedziona, że nie będzie mogła oglądać dorastającego syna, że nigdy nie pozna swojej synowej, nie weźmie do rąk wnuka. Wiedziała, że kiedy odejdzie, ominie ją wiele wspaniałych chwil, za które dałaby wiele, by tylko je przeżyć.
Z zamyślenia wyrywał Artura sygnał w komórce. Jak zwykle dzwonił ojciec. Chciał, żeby wracał już do domu, żeby nie siedział tyle na cmentarzu, chociaż nigdy nie mówił tego wprost. Zawsze wymyślał coraz to lepsze powody, dla których Artur musiał stawić się w domu. Pomoc w ogrodzie, potrzeba zrobienia zakupów, brak kluczy od mieszkania… W głębi duszy nastolatek był mu za to wdzięczny. Wiedział, że ojciec bardzo się stara i nie chce, żeby relacje między nimi gwałtownie się pogorszyły, dlatego zawsze po telefonie od Wiktora lekko uśmiechał się do umieszczonego na grobie zdjęcia matki i kierował się w stronę bramy… Tak, właśnie tak mijał każdy dzień jego życia w ciągu ostatnich tygodni. Aż do teraz. Od dziś wszystko miało wyglądać inaczej. Już widoczne były pierwsze niepożądane skutki przeprowadzki. Artur znienawidził ojca, obwiniał go o to, że rozdzielił ich z matką, chociaż podświadomie zdawał sobie sprawę z tego, że było to konieczne, że ta sytuacja naprawdę wymagała podjęcia tak drastycznych poczynań. Doskonale o tym wiedział, a mimo to miał pretensje do Wiktora. Ale tak było łatwiej. Bo niby po co dopuszczać do siebie bolesną prawdę, skoro można obwiniać o coś innych? Chłopak miał również świadomość czegoś zupełnie innego. Będzie musiał się zmienić. W końcu fakty są takie, że mają z ojcem tylko siebie. Powinni się nawzajem wspierać i trzymać swoją stronę. Tylko wtedy dadzą radę. Lecz czy uda im się poprawić miedzy sobą relacje? Przecież wymagałoby to od chłopaka wybaczenia tacie podjętej przez niego decyzji. A to nigdy nie przychodziło mu łatwo…



Nastolatek potrząsnął głową. Coś mu w tym nie pasowało. Że niby mają tylko siebie? Wstał z łóżka, otworzył lekko drzwi do swojego pokoju i po cichu przekroczył ich próg. Przechodząc zagraconym jeszcze nierozpakowanymi pudłami korytarzem, zajrzał do pustej „sypialni” Sary. Tak nazywał się pokój, w którym kobieta miała rzekomo spędzać każdą kolejną noc. Ale Artur nie był już dzieckiem. Doskonale wiedział, co się święci. Prędzej czy później pielęgniarka zbliży się do ojca do tego stopnia, że nim się obejrzy, będzie zapewne świadkiem na ich ślubie. Nie chciał tego, jednak wiedział, że to nieuniknione. W końcu sam fakt, że Sara przeprowadziła się z nimi do obcego miasta, dawał sporo do myślenia. Bo chyba zwykłe znajome nie poświęcają się do tego stopnia dla swoich kolegów z pracy. Poza tym, czy ta „zwykła znajoma” nie powinna teraz przypadkiem siedzieć u siebie w pokoju? Artur postanowił odwiedzić jeszcze jedno pomieszczenie. Postawił kilka kroków i dyskretnie sprawdził, czy ktoś jest w sypialni ojca. Tak, to był strzał w dziesiątkę. Wiktor siedział zgarbiony na swoim łóżku, odwrócony tyłem do drzwi, a u jego boku był nie kto inny jak ich nowa współlokatorka. Chłopak z obrzydzeniem patrzył na to, jak rudowłosa kobieta obejmowała mężczyznę ramieniem i coraz to bardziej przysuwając się do niego, szeptała  zapewne jakieś czułe słówka. Nastolatek wytężył słuch.
 - Przejdzie mu, zobaczysz. Niedługo zrozumie, że nie miałeś innego wyjścia. W końcu to twój syn… - mówiła pielęgniarka.
 - No właśnie Saro, to mój syn, a ja nie umiem się z nim porozumieć. Co ze mnie za ojciec?!
 - Wiktorze, przecież dobrze wiesz, że to nie twoja wina. Myślę, że powinieneś dać mu więcej czasu.
 - Więcej czasu? Przecież on nie może być teraz sam. Czemu myśli, że zrobiłem to, żeby mu zaszkodzić?! Czemu wydaje mu się, że nie ma już nikogo? Jego matka umarła, to prawda, ale wciąż ma mnie. Powinniśmy się nawzajem wspierać, trzymać swoją stronę. Wtedy na pewno damy sobie radę. Ale jak mam do niego dotrzeć? Co mam zrobić, żeby między nami było tak jak dawniej? Boję się, że wpadnie tu w złe towarzystwo. Zastanawiam się, czy ten cały pomysł z przeprowadzką nie był błędem.
Mężczyzna poruszył się. Artur, nie chcąc być zauważonym, szybko schował się za ścianą i po cichu przeszedł do salonu. Odsłonił białą firankę i wyszedł na balkon. Na dworze było już ciemno i dość chłodno. Światła użyczały jedynie księżyc i rozmieszczone przy ulicy latarnie. Artur rozejrzał się po okolicy. Ruch nie był tu tak spokojny, jak mogłoby się zdawać. Co chwilę jezdnią przejeżdżał jakiś samochód, a chodnikiem szły pojedyncze osoby. Większość oszczędzała na mówieniu i w milczeniu kierowała się do obranych celów. Byli jednak i tacy, którzy nie zważali na porę ani miejsce, w jakim się znajdują.
 - Ale zaraz będzie zabawa! Nie mogę się doczekać, aż go dorwę! Powybijam mu wszystkie zęby! Potem nie powinno z nim być już żadnych problemów, nie? - głosił pewny siebie nastolatek.
 - Paweł, debilu, zamilcz wreszcie - warczał jeden z grupy jego przyjaciół. - Chcesz go spłoszyć? O tym marzysz?!
 - Co ty, pewnie, że nie. Ja po prostu…
 - No to się zamknij! - wykrzyknął bez ogródek inny chłopak i podniósł wzrok. Artur znieruchomiał. Był pewny, że nieznajomy patrzył właśnie na niego. Tylko jak go zauważył? Od chodnika dzieliło go kilkadziesiąt metrów. Poza tym było ciemno, a światło latarni nie dawało zdumiewającego efektu.
 - I kto to mówi… - burknął pod nosem uciszony. Chwilę później znajomi zniknęli za rogiem stojącego najbliżej ulicy domu. W tej samej chwili rozległ się krzyk. Po kilku sekundach Artur ponownie zobaczył wcześniej już obserwowaną grupę nastolatków, którzy właśnie przebiegli na drugą stronę ulicy i zniknęli w panujących tam ciemnościach.
Dziesięć minut później pod bramę osiedlową podjechała karetka. Mający na sobie czerwone uniformy ratownicy szybko wysiedli z pojazdu i pobiegli za budynek. W tym samym czasie kierowca przygotował nosze i odjechał nimi kawałek od białego samochodu. Niedługo potem Artur na własne oczy zobaczył, jak sanitariusze kładą na nich ciało jakiegoś mężczyzny. Mimo znacznie ograniczonej widoczności i odległości w jakiej działy się te zdarzenia, nastolatek był pewien, że w okolicach szyi poszkodowanego widział krew.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz