Rozdział II
Nowy start
Polecany podkład: James Vincent McMorrow - We Don't Eat
- Wszystko w porządku synu? - zapytał Wiktor
siedzącego na swoim łóżku chłopaka, mimo iż doskonale znał odpowiedź. Od
śmierci jego żony a matki Artura minął niespełna miesiąc, a oni zdążyli już
przeprowadzić się do innego miasta. Czemu? Czy przed czymś uciekali? Przed
swoją przeszłością? Z pewnością dla osób postronnych mogło to tak wyglądać, tym
bardziej, że wraz z nimi lokum zmieniła także Sara. W rzeczywistości chodziło
jednak o coś innego. Tak przynajmniej twierdził mężczyzna będący głową rodziny.
-
Jeszcze pytasz? - odparł zdziwiony nastolatek. - W końcu to przez ciebie się tu
znaleźliśmy! Czemu mi to robisz?! Czemu chcesz, bym zapomniał o matce?! Co ona
ci zrobiła?! - coraz to głośniej wypowiadane pytania przeradzały się w krzyk.
-
Artur, dobrze wiesz, że robię to dla ciebie. Tylko dla ciebie! - Po tych
słowach mężczyzna zostawił go samego. Owszem, w głębi duszy chłopak doskonale
zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział, że gdyby nie przeprowadzka, nigdy nie
mógłby wrócić do normalności. Nie, nie mógłby wrócić do „normalności”, bo bez
mamy i tak już nigdy nie będzie tak samo. A wolne łóżko znajdujące się w starej
sypialni rodziców, co dzień przypominałoby mu tylko o jej śmierci. Z resztą
wszystko mu o niej przypominało. Pusta kuchnia, od tygodni nieużywany kubek
Alicji, zakurzone z powodu długiego niesłuchania płyty jej ulubionych
wykonawców. Wszystko. Dosłownie wszystko! Nawet puste wazony, w których do
niedawna trzymane były świeżo ścięte z ogródka kwiaty. To mama sprawiała, że w
ich domu panowała tak ciepła, rodzinna atmosfera. Co prawda, te wszystkie
oznaki pustki dawały o sobie znać już dużo wcześniej, gdy tylko matka poszła do
szpitala, ale świadomość, że już nigdy nie przekroczy ona progu ich drzwi
robiła swoje. W końcu śmierć to coś, z czego nie ma odwrotu, coś, czego efektu
w żaden sposób nie można cofnąć, nie można naprawić. A właśnie to bolało
najbardziej i nie dawało mu spokoju. Właśnie to było przyczyną zamknięcia się w
sobie Artura. Powodem, dla którego każdą wolną chwilę spędzał na cmentarzu,
przy grobie matki. Chłopak najzwyczajniej w świecie nie mógł pogodzić się ze
stratą tak bliskiej mu osoby. Zaniedbywał swoje obowiązki, zapominał o własnych
zainteresowaniach, ulubionych zajęciach. Zamiast przechodzić coraz to
trudniejsze misje w najnowszej części Call of Duty czy też grać z kolegami w
piłkę nożną, chodził do kwiaciarni, kupował uwielbiane przez rodzicielkę białe
lilie i kierował się na cmentarz. Drogę do jej grobu znał już na pamięć i teraz
trafiłby tam nawet pogrążony w zupełnych ciemnościach. Jednak w pierwszych
dniach po pogrzebie nie było tak łatwo. Często trafienie do odpowiedniego
nagrobka zajmowało mu kilkadziesiąt minut. Błąkał się na cmentarzu, wypatrując
wygrawerowanego złotymi literami imienia i nazwiska własnej matki. Gdy jednak
docierał do celu, kolejne czynności za każdym razem, kiedy tu przychodził, były
takie same. Najpierw zajmował się kwiatami. Wyjmował uschnięty bukiet i
czerpiąc ze znajdującej się obok studzienki, napełniał wazon wodą. Następnie
wkładał do niego świeżą wiązankę i stawiał go przy tabliczce ze zdjęciem
zmarłej matki. Oczywiście, jeżeli wcześniej zakupione kwiaty wyglądały dobrze,
nie tracąc czasu, od razu przechodził do modlitwy. Śmierć Alicji bardzo
zbliżyła go do Boga. Poczuł nagłą potrzebę chodzenia do kościoła,
przystępowania do komunii. Wierzył, że w ten sposób pomaga swej matce i
jednocześnie zyskuje szansę na ponowne jej spotkanie w niebie. Gdy kończył,
siadał na stojącej obok ławce i popadał w lekką zadumę. Wpatrywał się w datę
śmierci Alicji i liczył, jak dużo czasu już minęło. Tydzień… dwa… trzy… A
przecież jeszcze niedawno odwiedzał ją w szpitalu. Opowiadał, co wydarzyło się
w ostatnim odcinku jej ulubionego serialu, jak minął mu dzień, co ciekawego go
spotkało. W końcu przypominali sobie najlepiej spędzone, wspólne chwile.
Chłopak wciąż miał przed oczami uśmiechniętą i mówiącą: „To były czasy”
kobietę. Kobietę radosną i ostatecznie zadowoloną z życia. Już po stwierdzeniu
nowotworu kobieta pogodziła się ze swym losem. Nie miała o to do nikogo żalu.
Była jedynie zawiedziona, że nie będzie mogła oglądać dorastającego syna, że
nigdy nie pozna swojej synowej, nie weźmie do rąk wnuka. Wiedziała, że kiedy
odejdzie, ominie ją wiele wspaniałych chwil, za które dałaby wiele, by tylko je
przeżyć.
Z zamyślenia wyrywał Artura sygnał w komórce.
Jak zwykle dzwonił ojciec. Chciał, żeby wracał już do domu, żeby nie siedział
tyle na cmentarzu, chociaż nigdy nie mówił tego wprost. Zawsze wymyślał coraz
to lepsze powody, dla których Artur musiał stawić się w domu. Pomoc w ogrodzie,
potrzeba zrobienia zakupów, brak kluczy od mieszkania… W głębi duszy nastolatek
był mu za to wdzięczny. Wiedział, że ojciec bardzo się stara i nie chce, żeby
relacje między nimi gwałtownie się pogorszyły, dlatego zawsze po telefonie od
Wiktora lekko uśmiechał się do umieszczonego na grobie zdjęcia matki i kierował
się w stronę bramy… Tak, właśnie tak mijał każdy dzień jego życia w ciągu
ostatnich tygodni. Aż do teraz. Od dziś wszystko miało wyglądać inaczej. Już
widoczne były pierwsze niepożądane skutki przeprowadzki. Artur znienawidził
ojca, obwiniał go o to, że rozdzielił ich z matką, chociaż podświadomie zdawał
sobie sprawę z tego, że było to konieczne, że ta sytuacja naprawdę wymagała
podjęcia tak drastycznych poczynań. Doskonale o tym wiedział, a mimo to miał
pretensje do Wiktora. Ale tak było łatwiej. Bo niby po co dopuszczać do siebie
bolesną prawdę, skoro można obwiniać o coś innych? Chłopak miał również świadomość
czegoś zupełnie innego. Będzie musiał się zmienić. W końcu fakty są takie, że
mają z ojcem tylko siebie. Powinni się nawzajem wspierać i trzymać swoją
stronę. Tylko wtedy dadzą radę. Lecz czy uda im się poprawić miedzy sobą
relacje? Przecież wymagałoby to od chłopaka wybaczenia tacie podjętej przez
niego decyzji. A to nigdy nie przychodziło mu łatwo…
Nastolatek potrząsnął głową. Coś mu w tym nie
pasowało. Że niby mają tylko siebie? Wstał z łóżka, otworzył lekko drzwi do
swojego pokoju i po cichu przekroczył ich próg. Przechodząc zagraconym jeszcze
nierozpakowanymi pudłami korytarzem, zajrzał do pustej „sypialni” Sary. Tak
nazywał się pokój, w którym kobieta miała rzekomo spędzać każdą kolejną noc.
Ale Artur nie był już dzieckiem. Doskonale wiedział, co się święci. Prędzej czy
później pielęgniarka zbliży się do ojca do tego stopnia, że nim się obejrzy,
będzie zapewne świadkiem na ich ślubie. Nie chciał tego, jednak wiedział, że to
nieuniknione. W końcu sam fakt, że Sara przeprowadziła się z nimi do obcego
miasta, dawał sporo do myślenia. Bo chyba zwykłe znajome nie poświęcają się do
tego stopnia dla swoich kolegów z pracy. Poza tym, czy ta „zwykła znajoma” nie
powinna teraz przypadkiem siedzieć u siebie w pokoju? Artur postanowił
odwiedzić jeszcze jedno pomieszczenie. Postawił kilka kroków i dyskretnie
sprawdził, czy ktoś jest w sypialni ojca. Tak, to był strzał w dziesiątkę.
Wiktor siedział zgarbiony na swoim łóżku, odwrócony tyłem do drzwi, a u jego
boku był nie kto inny jak ich nowa współlokatorka. Chłopak z obrzydzeniem
patrzył na to, jak rudowłosa kobieta obejmowała mężczyznę ramieniem i coraz to
bardziej przysuwając się do niego, szeptała
zapewne jakieś czułe słówka. Nastolatek wytężył słuch.
-
Przejdzie mu, zobaczysz. Niedługo zrozumie, że nie miałeś innego wyjścia. W
końcu to twój syn… - mówiła pielęgniarka.
- No
właśnie Saro, to mój syn, a ja nie umiem się z nim porozumieć. Co ze mnie za
ojciec?!
-
Wiktorze, przecież dobrze wiesz, że to nie twoja wina. Myślę, że powinieneś dać
mu więcej czasu.
-
Więcej czasu? Przecież on nie może być teraz sam. Czemu myśli, że zrobiłem to,
żeby mu zaszkodzić?! Czemu wydaje mu się, że nie ma już nikogo? Jego matka
umarła, to prawda, ale wciąż ma mnie. Powinniśmy się nawzajem wspierać, trzymać
swoją stronę. Wtedy na pewno damy sobie radę. Ale jak mam do niego dotrzeć? Co
mam zrobić, żeby między nami było tak jak dawniej? Boję się, że wpadnie tu w
złe towarzystwo. Zastanawiam się, czy ten cały pomysł z przeprowadzką nie był
błędem.
Mężczyzna poruszył się. Artur, nie chcąc być
zauważonym, szybko schował się za ścianą i po cichu przeszedł do salonu.
Odsłonił białą firankę i wyszedł na balkon. Na dworze było już ciemno i dość
chłodno. Światła użyczały jedynie księżyc i rozmieszczone przy ulicy latarnie.
Artur rozejrzał się po okolicy. Ruch nie był tu tak spokojny, jak mogłoby się
zdawać. Co chwilę jezdnią przejeżdżał jakiś samochód, a chodnikiem szły
pojedyncze osoby. Większość oszczędzała na mówieniu i w milczeniu kierowała się
do obranych celów. Byli jednak i tacy, którzy nie zważali na porę ani miejsce,
w jakim się znajdują.
- Ale
zaraz będzie zabawa! Nie mogę się doczekać, aż go dorwę! Powybijam mu wszystkie
zęby! Potem nie powinno z nim być już żadnych problemów, nie? - głosił pewny
siebie nastolatek.
-
Paweł, debilu, zamilcz wreszcie - warczał jeden z grupy jego przyjaciół. -
Chcesz go spłoszyć? O tym marzysz?!
- Co
ty, pewnie, że nie. Ja po prostu…
- No to
się zamknij! - wykrzyknął bez ogródek inny chłopak i podniósł wzrok. Artur
znieruchomiał. Był pewny, że nieznajomy patrzył właśnie na niego. Tylko jak go
zauważył? Od chodnika dzieliło go kilkadziesiąt metrów. Poza tym było ciemno, a
światło latarni nie dawało zdumiewającego efektu.
- I kto
to mówi… - burknął pod nosem uciszony. Chwilę później znajomi zniknęli za
rogiem stojącego najbliżej ulicy domu. W tej samej chwili rozległ się krzyk. Po
kilku sekundach Artur ponownie zobaczył wcześniej już obserwowaną grupę
nastolatków, którzy właśnie przebiegli na drugą stronę ulicy i zniknęli w
panujących tam ciemnościach.
Dziesięć minut później pod bramę osiedlową
podjechała karetka. Mający na sobie czerwone uniformy ratownicy szybko wysiedli
z pojazdu i pobiegli za budynek. W tym samym czasie kierowca przygotował nosze
i odjechał nimi kawałek od białego samochodu. Niedługo potem Artur na własne
oczy zobaczył, jak sanitariusze kładą na nich ciało jakiegoś mężczyzny. Mimo
znacznie ograniczonej widoczności i odległości w jakiej działy się te
zdarzenia, nastolatek był pewien, że w okolicach szyi poszkodowanego widział
krew.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz