Prolog
W oczekiwaniu na nowy dzień (część II)
Proponowany podkład: Evanescence - Lost in paradise
Winda zjechała na parter. Drzwi otworzyły się,
a ze środka wyszła rudowłosa kobieta. Miała na sobie czarną spódnicę i zwiewną
białą bluzkę, na jej nogach widniały rzucające się w oczy kilkucentymetrowe
czerwone szpilki. W ręce trzymała ciemny płaszcz i średniej wielkości torebkę,
kolorystycznie dopasowaną do reszty ubioru. Sara podeszła do stojącego przy
recepcji automatu, wrzuciła do niego monetę o nominale dwuzłotowym i nie
skupiając zbytnio uwagi na tym, co robi, wcisnęła na panelu menu trzy
przyciski. Chwilę później wyjęła z maszyny plastikowy kubek z gorącym napojem.
Mogłaby to robić z zamkniętymi oczami. W końcu kawa z mlekiem, bez cukru, była
nieodłącznym elementem każdego jej dnia od ponad trzech lat. Właśnie tyle czasu
pracowała w tym szpitalu, tyle czasu znała Wiktora, tyle czasu go… kochała.
Wciąż pamiętała pierwszy dzień pracy, w którym go poznała. Gdy niezdarnie
wchodziła po schodach znajdujących się przed budynkiem, pośliznęła się i omal
nie rozbiła głowy o kant jednego ze stopni. To on ją przed tym uchronił. W
ostatniej chwili złapał ją w swe objęcia. Dzięki niemu skończyło się na kilku
szwach na nodze. Napiła się trochę kawy i spojrzała na prawie niewidoczną
bliznę.
-
Wiktor... - wyszeptała kobieta, a po jej policzku spłynęła łza. Podeszła do
stojącego przy wyjściu murku. Odstawiła na chwilę kubek i torebkę, by móc na
spokojnie założyć płaszcz. Gdy zacisnęła materiałowy pasek, zabrała swoje rzeczy
i wyszła ze szpitala. Schodząc po schodach, prowadzących do głównej ulicy,
zatrzymała się na chwilę i obejrzała za siebie. Przez zapaloną lampkę było
doskonale widać pochylonego, odwróconego tyłem do okna lekarza.
- Nie
odtrąci mnie. Muszę mu tylko dać trochę czasu - głośno myślała Sara. -
Zrozumie, że mam szczere intencje, że chcę mu pomóc i… że go kocham. Na pewno -
pocieszała się pielęgniarka. Nie chcąc jednak popaść w całkowitą rozpacz,
odwróciła się szybko i pokonała ostatnie stopnie. Właśnie zbliżała się do
przystanku autobusowego, gdy usłyszała znajomy głos:
- Saro,
to ty?
Kobieta odwróciła się i rozpoznała kolegę ze
studiów. Miał krótko przycięte włosy i podobnie jak ona - zapięty czarny
płaszcz. W prawej ręce trzymał bukiet kwiatów, druga dłoń była zaciśnięta w
pięść.
-
Dawid? Co ty tu robisz o tej porze? I co to za kwiaty?
-
Wybacz, że tu przyszedłem, ale nie mogłem już dłużej czekać. Znajdziesz dla
mnie chwilę?
- No
dobrze - odpowiedziała zdezorientowana, po czym odeszli kilka kroków od
przystanku. - O co chodzi?
- Znamy
się już parę lat, byliśmy na tym samym roku studiów, utrzymujemy ze sobą stały
kontakt… Od czasu do czasu spotykamy się na obiedzie, chodzimy do kina…
-
Dawid, mów, o co ci konkretnie chodzi? I dla kogo są te kwiaty, powiesz w
końcu? - zaśmiała się kobieta. W głębi duszy przeczuwała najgorsze.
-
Dobrze, już mówię. Jesteś dla mnie bardzo ważna i odnoszę wrażenie, że ja
również nie jestem dla ciebie taki obojętny. No, chyba że postępujesz tak z
każdym znajomym ze studiów - mężczyzna uśmiechnął się. - W każdym razie
wydarzenia z ostatnich latach doprowadziły do tego, że się w tobie… zakochałem.
Pytałaś, dla kogo są te kwiaty. Teraz już wiesz…
Sara znieruchomiała. Właśnie tego się
obawiała. Owszem, lubiła Dawida, ale nie wiązała z nim żadnych planów na
przyszłość. Traktowała go jak przyjaciela, jak brata. A jej serce? Od dawna
należało do kogoś innego.
- Sara,
na litość boską powiedz coś - tym razem to on panicznie się zaśmiał. Wiedział,
że jeśli nie zrobi tego teraz, to już nigdy się na to nie odważy. Ukląkł na
jednym kolanie. Z zaciśniętej wcześniej dłoni wyjął małe pudełeczko. Otworzył
je. W środku, tak jak przeczuwała Sara, znajdował się pierścionek zaręczynowy.
Wykonany z białego złota, obsadzony ośmioma drobnymi brylantami i jednym dużym,
usytuowanym na samym środku błyszczącego krążka. Mężczyzna wyciągnął dłoń przed
siebie.
- Saro,
zawładnęłaś moim sercem i muszę to wiedzieć teraz. Czy… Czy wyjdziesz za mnie?
-
Dawidzie, ja… - kobieta nie mogła wydusić z siebie żadnego słowa. Stało się.
Spełnił się najczarniejszy scenariusz, chociaż w życiu nie myślała, że może ją
coś takiego spotkać. Uważała, że takie paradoksalne historie są możliwe tylko w
jakichś telenowelach. Jak widać… myliła się…
- Ja
muszę się zastanowić. Widzisz, zaskoczyłeś mnie i…
W tym momencie stało się coś dziwnego. W
mężczyźnie musiało coś pęknąć, bo w jednej chwili rzucił na ziemię kwiaty i
pierścionek z jego opakowaniem, zerwał się na równe nogi i szybkim krokiem
odszedł w stronę centrum miasta. Sara nie mogła za nim iść. Co niby miała mu
powiedzieć? Że jest bardzo miły, ale kocha innego? Nie. Doskonale zdawała sobie
sprawę z tego, że to jej wina. Wysyłała mu sprzeczne sygnały. Wielu postąpiłoby
tak jak on. Dobrze, że zareagował w ten sposób - pomyślała i schyliła się do
ziemi, chcąc podnieść przeznaczone dla niej kwiaty i pierścionek, który bez
zastanowienia wrzuciła do bocznej kieszeni płaszcza. Rozejrzała się wokół. Na
przystanek zajeżdżał właśnie autobus. Widząc to, kobieta zerwała się szybko i
pobiegła w stronę zatrzymującego się pojazdu. W ostatniej chwili wskoczyła do
jego środka. Drzwi zamknęły się, a gdy autobus ruszył, Sara zorientowała się,
że czegoś nie ma.
Pięknie przybrany pęk czerwonych róż, turlany
przez porywisty wiatr, toczył się w stronę ulicy. Chwilę później leżał już na
jezdni. Po upływie kilku sekund, przejeżdżająca tym samym pasem ciężarówka
rozjechała bukiet kwiatów, które mogły być początkiem pewnego związku...
piękne napisane to o tych kwiatach <3
OdpowiedzUsuń