sobota, 4 sierpnia 2012

Prolog [II]

Prolog
W oczekiwaniu na nowy dzień (część II)

Proponowany podkład: Evanescence - Lost in paradise

Winda zjechała na parter. Drzwi otworzyły się, a ze środka wyszła rudowłosa kobieta. Miała na sobie czarną spódnicę i zwiewną białą bluzkę, na jej nogach widniały rzucające się w oczy kilkucentymetrowe czerwone szpilki. W ręce trzymała ciemny płaszcz i średniej wielkości torebkę, kolorystycznie dopasowaną do reszty ubioru. Sara podeszła do stojącego przy recepcji automatu, wrzuciła do niego monetę o nominale dwuzłotowym i nie skupiając zbytnio uwagi na tym, co robi, wcisnęła na panelu menu trzy przyciski. Chwilę później wyjęła z maszyny plastikowy kubek z gorącym napojem. Mogłaby to robić z zamkniętymi oczami. W końcu kawa z mlekiem, bez cukru, była nieodłącznym elementem każdego jej dnia od ponad trzech lat. Właśnie tyle czasu pracowała w tym szpitalu, tyle czasu znała Wiktora, tyle czasu go… kochała. Wciąż pamiętała pierwszy dzień pracy, w którym go poznała. Gdy niezdarnie wchodziła po schodach znajdujących się przed budynkiem, pośliznęła się i omal nie rozbiła głowy o kant jednego ze stopni. To on ją przed tym uchronił. W ostatniej chwili złapał ją w swe objęcia. Dzięki niemu skończyło się na kilku szwach na nodze. Napiła się trochę kawy i spojrzała na prawie niewidoczną bliznę.
 - Wiktor... - wyszeptała kobieta, a po jej policzku spłynęła łza. Podeszła do stojącego przy wyjściu murku. Odstawiła na chwilę kubek i torebkę, by móc na spokojnie założyć płaszcz. Gdy zacisnęła materiałowy pasek, zabrała swoje rzeczy i wyszła ze szpitala. Schodząc po schodach, prowadzących do głównej ulicy, zatrzymała się na chwilę i obejrzała za siebie. Przez zapaloną lampkę było doskonale widać pochylonego, odwróconego tyłem do okna lekarza.
 - Nie odtrąci mnie. Muszę mu tylko dać trochę czasu - głośno myślała Sara. - Zrozumie, że mam szczere intencje, że chcę mu pomóc i… że go kocham. Na pewno - pocieszała się pielęgniarka. Nie chcąc jednak popaść w całkowitą rozpacz, odwróciła się szybko i pokonała ostatnie stopnie. Właśnie zbliżała się do przystanku autobusowego, gdy usłyszała znajomy głos:
 - Saro, to ty?
Kobieta odwróciła się i rozpoznała kolegę ze studiów. Miał krótko przycięte włosy i podobnie jak ona - zapięty czarny płaszcz. W prawej ręce trzymał bukiet kwiatów, druga dłoń była zaciśnięta w pięść.
 - Dawid? Co ty tu robisz o tej porze? I co to za kwiaty?
 - Wybacz, że tu przyszedłem, ale nie mogłem już dłużej czekać. Znajdziesz dla mnie chwilę?
 - No dobrze - odpowiedziała zdezorientowana, po czym odeszli kilka kroków od przystanku. - O co chodzi?
 - Znamy się już parę lat, byliśmy na tym samym roku studiów, utrzymujemy ze sobą stały kontakt… Od czasu do czasu spotykamy się na obiedzie, chodzimy do kina…
 - Dawid, mów, o co ci konkretnie chodzi? I dla kogo są te kwiaty, powiesz w końcu? - zaśmiała się kobieta. W głębi duszy przeczuwała najgorsze.
 - Dobrze, już mówię. Jesteś dla mnie bardzo ważna i odnoszę wrażenie, że ja również nie jestem dla ciebie taki obojętny. No, chyba że postępujesz tak z każdym znajomym ze studiów - mężczyzna uśmiechnął się. - W każdym razie wydarzenia z ostatnich latach doprowadziły do tego, że się w tobie… zakochałem. Pytałaś, dla kogo są te kwiaty. Teraz już wiesz…
Sara znieruchomiała. Właśnie tego się obawiała. Owszem, lubiła Dawida, ale nie wiązała z nim żadnych planów na przyszłość. Traktowała go jak przyjaciela, jak brata. A jej serce? Od dawna należało do kogoś innego.
 - Sara, na litość boską powiedz coś - tym razem to on panicznie się zaśmiał. Wiedział, że jeśli nie zrobi tego teraz, to już nigdy się na to nie odważy. Ukląkł na jednym kolanie. Z zaciśniętej wcześniej dłoni wyjął małe pudełeczko. Otworzył je. W środku, tak jak przeczuwała Sara, znajdował się pierścionek zaręczynowy. Wykonany z białego złota, obsadzony ośmioma drobnymi brylantami i jednym dużym, usytuowanym na samym środku błyszczącego krążka. Mężczyzna wyciągnął dłoń przed siebie.
 - Saro, zawładnęłaś moim sercem i muszę to wiedzieć teraz. Czy… Czy wyjdziesz za mnie?
 - Dawidzie, ja… - kobieta nie mogła wydusić z siebie żadnego słowa. Stało się. Spełnił się najczarniejszy scenariusz, chociaż w życiu nie myślała, że może ją coś takiego spotkać. Uważała, że takie paradoksalne historie są możliwe tylko w jakichś telenowelach. Jak widać… myliła się…
 - Ja muszę się zastanowić. Widzisz, zaskoczyłeś mnie i…
W tym momencie stało się coś dziwnego. W mężczyźnie musiało coś pęknąć, bo w jednej chwili rzucił na ziemię kwiaty i pierścionek z jego opakowaniem, zerwał się na równe nogi i szybkim krokiem odszedł w stronę centrum miasta. Sara nie mogła za nim iść. Co niby miała mu powiedzieć? Że jest bardzo miły, ale kocha innego? Nie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to jej wina. Wysyłała mu sprzeczne sygnały. Wielu postąpiłoby tak jak on. Dobrze, że zareagował w ten sposób - pomyślała i schyliła się do ziemi, chcąc podnieść przeznaczone dla niej kwiaty i pierścionek, który bez zastanowienia wrzuciła do bocznej kieszeni płaszcza. Rozejrzała się wokół. Na przystanek zajeżdżał właśnie autobus. Widząc to, kobieta zerwała się szybko i pobiegła w stronę zatrzymującego się pojazdu. W ostatniej chwili wskoczyła do jego środka. Drzwi zamknęły się, a gdy autobus ruszył, Sara zorientowała się, że czegoś nie ma.

Pięknie przybrany pęk czerwonych róż, turlany przez porywisty wiatr, toczył się w stronę ulicy. Chwilę później leżał już na jezdni. Po upływie kilku sekund, przejeżdżająca tym samym pasem ciężarówka rozjechała bukiet kwiatów, które mogły być początkiem pewnego związku...

1 komentarz: