Rozdział V
Krew czarownicy
Krew czarownicy
Proponowany podkład: Florence And The Machine - Howl
Leżał na miękkiej, porośniętej trawą glebie.
Gdy rozejrzał się wokoło, od razu rozpoznał miejsce, w którym się znajdował.
Był na wyspie. Tej samej, na której spędzał każdą pełnię. Nagle poczuł silny
ból w okolicy skroni. Zaczynało się. Jeszcze chwila niewróżącej nic dobrego
ciszy i… pierwsze złamania, wykręcenia stawów… Niewyobrażalny ból i przerażające
krzyki. Wykończony procesem przemiany… zemdlał. Gdy po raz kolejny otworzył
oczy, nie był już w swojej skórze. Miejsce rąk i nóg zastąpiły łapy. W dodatku
całe jego ciało pokryte było śnieżnobiałą sierścią. Nagle poderwał się z ziemi
i spojrzał na pobliskie krzaki, pod którymi pełznął wąż. Doskonale słyszał
szelest, jaki wywołuje, ocierając się o liście dzikiej róży. Zresztą nie tylko
to. Dzięki szpiczastym uszom był w stanie usłyszeć dokładnie wszystko w
promieniu kilkudziesięciu metrów. Jednak coś nie pozwalało mu się skupić. Po
raz pierwszy w swoim życiu odczuł tak silną żądzę krwi. Oczywiście podczas
każdej przemiany zaspokajał swoje pragnienie, pijąc osocze, ale tym razem
naprawdę go pożądał. Nie myślał o niczym innym. Nagle ruszył przed siebie.
Przedzierał się pomiędzy pniami drzew a rozrośniętymi krzakami. Sam nie
wiedział dokąd zmierzał. Kierował się instynktem. Tylko czego, a może raczej
kogo szukał?
Zatrzymał się za małym pagórkiem porośniętym
wysoką trawą. Już namierzył swój cel. Wysoki blondyn w samych jeansach… Patrzył
wprost na niego. Chłopak też wyczuwał jego obecność. Po jego czole spływały
krople potu, a z nosa sączyła się krew, która powoli skapywała na umięśniony
tors w okolicy serca naznaczony okrągłym znamieniem.
- Chłopie, co z tobą?! Opanuj się! - krzyczał,
a jego oczy wydawały się być przeszklone. Modlił się o cud, a jednocześnie
powoli godził się ze swym losem. Tej nocy zginie - ta myśl nie dawała mu
spokoju. A zwierzę nie miało zamiaru się wycofać. Wręcz przeciwnie, powoli
stawiało kolejne bezszelestne kroki. Wyczuwało tętniącą w żyłach chłopaka krew.
Wilk nie zamierzał już dłużej czekać. Wyskoczył z gęstwiny. Warczał. Zdawał
sobie sprawę z tego, że wystarczy sekunda, aby dotrzeć do gardła człowieka i rozszarpać
jego tętnicę. Pokusa była zbyt silna. Ruszył. Był już przy nogach swojej…
niedoszłej ofiary. Okazało się, że nie zapolował na zwykłego śmiertelnika. Ku
zdziwieniu obu z nich, blondyn zdołał zrobić unik i uderzyć przeciwnika
barkiem. Bestia odleciała na kilka metrów i zatrzymała się na pniu jednego z
drzew. Gdy stanęła na łapach… po chłopaku nie było już śladu. W jego miejscu
stał duży, czarny basior. Głośno zawył do wyjątkowo pustego nieba i zaczął
zataczać koło wokół rywala. Gotów był na najgorsze.
Chwilę później po całej wyspie rozległ się
ucięty skowyt…
Zadyszany Maks otworzył oczy. Nie
zastanawiając się długo, zerwał się na równe nogi i ruszył w głąb wyspy. Wciąż
nie mógł uwierzyć w to, co się stało poprzedniej nocy. Po raz pierwszy zwątpił
w autentyczność jego snu. Jak to możliwe, że stracił nad sobą kontrolę?! Że nie
rozpoznał Sebastiana?! Czy miało to jakiś związek z opóźnioną przemianą? W tej
chwili jednak nie to było najważniejsze. Musiał jak najszybciej znaleźć
przyjaciela i sprawdzić czy nic mu nie jest. A może… Nie. Nie mógł nawet tak
myśleć. Chyba nigdy nie darowałby sobie, gdyby go zabił. W końcu jak by nie
było, to przez niego Sebastian odłączył się od reszty likantropów i został z
nim. Przez to, że był inny. Przez swoją „inność” naraził swojego jedynego przyjaciela…
na śmierć. Ale skąd to się wzięło? Czemu nie mógł być zwykłym wilkiem? Dlaczego
akurat on, po nawiązaniu braterstwa krwi, zyskuje władzę nad drugim
wilkołakiem? Może dałoby się to wszystko logicznie wytłumaczyć? A może to tylko
zwykły zbieg okoliczności? W końcu od tamtej pory Maks nie wymienił osocza z
nikim innym. Co innego, że nie miał takiej okazji. Gdy tylko reszta sfory
dowiedziała się, jak na rytuał zareagował Sebastian, wydalono ich z watahy.
Maksa dlatego, że obawiano się, iż zawładnie umysłami ich wszystkich, a
Sebastiana przez to, że „na nic by się im już nie przydał”. W końcu ktoś inny
mógł kazać zrobić mu wszystko. Co do swojej osoby, brunet doskonale rozumiał
ich strach. Nikt nie chciałby, żeby włazić mu do głowy bez pozwolenia. Maks
żałował tylko, że spotkało to jego przyjaciela. Bo mimo, że nie używał swojej
mocy przeciwko bratu, sama świadomość, że mógł mu coś nakazać wbrew jego woli,
doprowadzała go do szału. Teraz miał co do tego złe przeczucia. I słusznie.
Przecież ubiegłej nocy nakazał Sebastianowi się zabić! Do tego wszystko
wskazuje na to, że go posłuchał. W przeciwnym razie, po odzyskaniu trzeźwości
umysłu, Maks słyszałby myśli przyjaciela. To właśnie dlatego, tak rozpaczliwie
usiłował go znaleźć.
Nagle Maks usłyszał czyjeś ciężkie sapanie
dobiegające zza pobliskich krzaków. Sebastian? Nastolatek czym prędzej przedarł
się przez nie, by sprawdzić, czy jego przypuszczenia były słuszne. Gdy zobaczył
opartego o pień drzewa blondyna, odetchnął z ulgą. Chłopak, któremu dzień wcześniej
rozkazał popełnić samobójstwo, jakimś cudem przeżył. W dodatku, jak na
wilkołaka, miał się całkiem dobrze. Co prawda był rozpalony, a z jego boku
sączyła się krew, ale Maks widywał swego przyjaciela w gorszym stanie. Zresztą
rana szybko się goiła, krwotok stopniowo ustawał. Gdy Sebastian zauważył
stojącego nad nim Maksa, jego serce zaczęło walić jak młot, a on sam
podpierając się ręką o ziemię, próbował wstać i uciec. W jego oczach malowało
się zarówno przerażenie, jak i gotowość do obrony własnego życia. Brunet
zastygł w bezruchu. Jak mógł doprowadzić przyjaciela do takiego stanu? Czy
istniała w ogóle szansa, żeby mu wybaczył?
- Sebastian, spokojnie. Już wszystko w
porządku.
Jednak blondyn nie odpowiadał. Nadal patrzył
na niego jak na największego wroga. Przypominał dzikusa. Nie reagował na żadne
słowa. Musiało minąć trochę czasu, zanim Maks zrozumiał zachowanie przyjaciela.
Był w szoku. Potrzebował czasu żeby ochłonąć i wrócić do „normalności”.
-
Wybacz… - Nie umiał powiedzieć nic więcej. Poza tym, co miałby jeszcze mówić?
Tłumaczyć, że to nie jego wina? A czyja? Stracił kontrolę. Nawalił i do tego
naraził jedną z najbliższych mu osób na niebezpieczeństwo. Nie miał prawa się
usprawiedliwiać. Nie zdziwiłby się, gdyby Sebastian nie wybaczył mu tego do
końca życia. A trochę jeszcze mu go zostało...
-
Maks?! Sebastian?! - Nastolatek od razu rozpoznał głos swojej dziewczyny. Przez
to całe zamieszanie, nie zorientował się, kiedy wróciła na wyspę. - Chłopaki,
jesteście?!
-
Tutaj! - zawołał. Zastanawiał się, jak powiedzieć o wszystkim Dianie.
-
Kochanie, tu jesteś! - krzyknęła uradowana blondynka i rzuciła mu się na szyję.
- A gdzie…
Maks doskonale wiedział, o co chciała spytać.
„A gdzie Sebastian?” Brunet przełknął mocno ślinę i kiwnął głową w kierunku
drzewa, pod którym siedział jego przyjaciel. Gdy zobaczyła, w jakim stanie był
jej kolega, nie wierzyła własnym oczom.
- Co tu
się stało?! - zapytała, a chwilę później klęczała już przy chłopaku.
Maks wbił wzrok w ziemię. Nie miał pojęcia od
czego zacząć. I jak to zrobić. „Widzisz skarbie, podczas przemiany straciłem
kontrolę i kazałem mu się zabić… Nie wiem, jak to się stało.” Nie, coś takiego
nie wchodziło w grę. Ale jakoś w końcu musiał wyjawić prawdę.
- Maks?
- Dziewczyna wyraźnie się niecierpliwiła. W końcu poprzedniego wieczora w
gorszym stanie zostawiała swojego chłopaka. Tymczasem zastała ich w całkiem
odwrotnej sytuacji.
-
Widzisz… Moja niespodziewana przemiana nie była jedyną niespodzianką tej nocy.
- Jak
to? Co tu się działo?!
- Jak
by ci to powiedzieć… Straciłem kontrolę.
Tym razem Diana nie wierzyła własnym uszom.
Jakim cudem jej chłopak stracił kontrolę? Przecież sama podawała mu napar.
- Ale
pamiętasz co się działo, prawda? Wszystko ci się przyśniło?
- Tak,
niestety.
- Co
masz na myśli?
- Ja go zaatakowałem! Diano, rozumiesz?! Omal
nie zabiłem jedynego przyjaciela! Najpierw na niego polowałem, a gdy się
zmęczyłem, kazałem mu popełnić samobójstwo! - Maks zaczął wykrzykiwać wszystko,
co ciążyło mu na sercu. Do oczu zaczęły mu napływać łzy.
Blondynka znieruchomiała. Było to dla niej
zbyt wiele. Wiedziała jednak, że jeśli chce pomóc, musi poznać całą prawdę.
Podeszła do ukochanego i wtuliła się w jego pierś. Nie mogła patrzeć jak
cierpi. Chciała mu jakoś pomóc, pocieszyć go.
- Na
szczęście cię nie posłuchał - wyszeptała. Dopiero po chwili wydało jej się to
dziwne. Puściła Maksa i spojrzała mu prosto w oczy.
- Ale jak to możliwe? Przecież po zawarciu
braterstwa krwi…
- Tak,
wiem. Powinien robić wszystko, co tylko zechcę. Coś jednak musiało zagłuszyć
moje myśli.
- I
całe szczęście - dodała dziewczyna. - Co teraz zrobimy?
- Chyba
powinniśmy zabrać go do siebie. Tylko tam poczuje się na tyle bezpiecznie, by
uwierzyć w moje dobre intencje. Póki co, nic innego nie zdziałamy.
- Nie
byłabym tego taka pewna… No, ale co do jednego masz rację. Musimy zawieźć go do
domu.
Czarownica podeszła do Sebastiana i
przykucnęła obok niego. Zamknęła oczy i przyłożyła dwa palce do skroni
chłopaka. Chwilę później zasnął.
- Radziłabym
naprawić wszystkie szkody - powiedziała Diana, wstając na równe nogi. - Na
dobry początek możesz zanieść go do łodzi.
Maks westchnął. Z jednej strony nadal
zadręczał się wydarzeniami z ubiegłych nocy, ale z drugiej… Diana była jego
odskocznią i podporą. Gdy tylko się pojawiała, zaczynał głęboko wierzyć w to,
że wszystko będzie dobrze. Biło od niej tyle pozytywnej energii... Tak,
naprawdę ją kochał i był pewien, że dziewczyna w pełni odwzajemnia jego
uczucie. Gdy blondynka zniknęła w gęstwinach, chłopak wziął swojego
nieprzytomnego przyjaciela na ręce i udał się w stronę brzegu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz