czwartek, 30 sierpnia 2012

Rozdział V [I]

Rozdział V
Krew czarownicy

Proponowany podkład: Florence And The Machine - Howl

Leżał na miękkiej, porośniętej trawą glebie. Gdy rozejrzał się wokoło, od razu rozpoznał miejsce, w którym się znajdował. Był na wyspie. Tej samej, na której spędzał każdą pełnię. Nagle poczuł silny ból w okolicy skroni. Zaczynało się. Jeszcze chwila niewróżącej nic dobrego ciszy i… pierwsze złamania, wykręcenia stawów… Niewyobrażalny ból i przerażające krzyki. Wykończony procesem przemiany… zemdlał. Gdy po raz kolejny otworzył oczy, nie był już w swojej skórze. Miejsce rąk i nóg zastąpiły łapy. W dodatku całe jego ciało pokryte było śnieżnobiałą sierścią. Nagle poderwał się z ziemi i spojrzał na pobliskie krzaki, pod którymi pełznął wąż. Doskonale słyszał szelest, jaki wywołuje, ocierając się o liście dzikiej róży. Zresztą nie tylko to. Dzięki szpiczastym uszom był w stanie usłyszeć dokładnie wszystko w promieniu kilkudziesięciu metrów. Jednak coś nie pozwalało mu się skupić. Po raz pierwszy w swoim życiu odczuł tak silną żądzę krwi. Oczywiście podczas każdej przemiany zaspokajał swoje pragnienie, pijąc osocze, ale tym razem naprawdę go pożądał. Nie myślał o niczym innym. Nagle ruszył przed siebie. Przedzierał się pomiędzy pniami drzew a rozrośniętymi krzakami. Sam nie wiedział dokąd zmierzał. Kierował się instynktem. Tylko czego, a może raczej kogo szukał?
Zatrzymał się za małym pagórkiem porośniętym wysoką trawą. Już namierzył swój cel. Wysoki blondyn w samych jeansach… Patrzył wprost na niego. Chłopak też wyczuwał jego obecność. Po jego czole spływały krople potu, a z nosa sączyła się krew, która powoli skapywała na umięśniony tors w okolicy serca naznaczony okrągłym znamieniem.
- Chłopie, co z tobą?! Opanuj się! - krzyczał, a jego oczy wydawały się być przeszklone. Modlił się o cud, a jednocześnie powoli godził się ze swym losem. Tej nocy zginie - ta myśl nie dawała mu spokoju. A zwierzę nie miało zamiaru się wycofać. Wręcz przeciwnie, powoli stawiało kolejne bezszelestne kroki. Wyczuwało tętniącą w żyłach chłopaka krew. Wilk nie zamierzał już dłużej czekać. Wyskoczył z gęstwiny. Warczał. Zdawał sobie sprawę z tego, że wystarczy sekunda, aby dotrzeć do gardła człowieka i rozszarpać jego tętnicę. Pokusa była zbyt silna. Ruszył. Był już przy nogach swojej… niedoszłej ofiary. Okazało się, że nie zapolował na zwykłego śmiertelnika. Ku zdziwieniu obu z nich, blondyn zdołał zrobić unik i uderzyć przeciwnika barkiem. Bestia odleciała na kilka metrów i zatrzymała się na pniu jednego z drzew. Gdy stanęła na łapach… po chłopaku nie było już śladu. W jego miejscu stał duży, czarny basior. Głośno zawył do wyjątkowo pustego nieba i zaczął zataczać koło wokół rywala. Gotów był na najgorsze.
Chwilę później po całej wyspie rozległ się ucięty skowyt…

Zadyszany Maks otworzył oczy. Nie zastanawiając się długo, zerwał się na równe nogi i ruszył w głąb wyspy. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się stało poprzedniej nocy. Po raz pierwszy zwątpił w autentyczność jego snu. Jak to możliwe, że stracił nad sobą kontrolę?! Że nie rozpoznał Sebastiana?! Czy miało to jakiś związek z opóźnioną przemianą? W tej chwili jednak nie to było najważniejsze. Musiał jak najszybciej znaleźć przyjaciela i sprawdzić czy nic mu nie jest. A może… Nie. Nie mógł nawet tak myśleć. Chyba nigdy nie darowałby sobie, gdyby go zabił. W końcu jak by nie było, to przez niego Sebastian odłączył się od reszty likantropów i został z nim. Przez to, że był inny. Przez swoją „inność” naraził swojego jedynego przyjaciela… na śmierć. Ale skąd to się wzięło? Czemu nie mógł być zwykłym wilkiem? Dlaczego akurat on, po nawiązaniu braterstwa krwi, zyskuje władzę nad drugim wilkołakiem? Może dałoby się to wszystko logicznie wytłumaczyć? A może to tylko zwykły zbieg okoliczności? W końcu od tamtej pory Maks nie wymienił osocza z nikim innym. Co innego, że nie miał takiej okazji. Gdy tylko reszta sfory dowiedziała się, jak na rytuał zareagował Sebastian, wydalono ich z watahy. Maksa dlatego, że obawiano się, iż zawładnie umysłami ich wszystkich, a Sebastiana przez to, że „na nic by się im już nie przydał”. W końcu ktoś inny mógł kazać zrobić mu wszystko. Co do swojej osoby, brunet doskonale rozumiał ich strach. Nikt nie chciałby, żeby włazić mu do głowy bez pozwolenia. Maks żałował tylko, że spotkało to jego przyjaciela. Bo mimo, że nie używał swojej mocy przeciwko bratu, sama świadomość, że mógł mu coś nakazać wbrew jego woli, doprowadzała go do szału. Teraz miał co do tego złe przeczucia. I słusznie. Przecież ubiegłej nocy nakazał Sebastianowi się zabić! Do tego wszystko wskazuje na to, że go posłuchał. W przeciwnym razie, po odzyskaniu trzeźwości umysłu, Maks słyszałby myśli przyjaciela. To właśnie dlatego, tak rozpaczliwie usiłował go znaleźć. 




Nagle Maks usłyszał czyjeś ciężkie sapanie dobiegające zza pobliskich krzaków. Sebastian? Nastolatek czym prędzej przedarł się przez nie, by sprawdzić, czy jego przypuszczenia były słuszne. Gdy zobaczył opartego o pień drzewa blondyna, odetchnął z ulgą. Chłopak, któremu dzień wcześniej rozkazał popełnić samobójstwo, jakimś cudem przeżył. W dodatku, jak na wilkołaka, miał się całkiem dobrze. Co prawda był rozpalony, a z jego boku sączyła się krew, ale Maks widywał swego przyjaciela w gorszym stanie. Zresztą rana szybko się goiła, krwotok stopniowo ustawał. Gdy Sebastian zauważył stojącego nad nim Maksa, jego serce zaczęło walić jak młot, a on sam podpierając się ręką o ziemię, próbował wstać i uciec. W jego oczach malowało się zarówno przerażenie, jak i gotowość do obrony własnego życia. Brunet zastygł w bezruchu. Jak mógł doprowadzić przyjaciela do takiego stanu? Czy istniała w ogóle szansa, żeby mu wybaczył?
- Sebastian, spokojnie. Już wszystko w porządku.
Jednak blondyn nie odpowiadał. Nadal patrzył na niego jak na największego wroga. Przypominał dzikusa. Nie reagował na żadne słowa. Musiało minąć trochę czasu, zanim Maks zrozumiał zachowanie przyjaciela. Był w szoku. Potrzebował czasu żeby ochłonąć i wrócić do „normalności”.
 - Wybacz… - Nie umiał powiedzieć nic więcej. Poza tym, co miałby jeszcze mówić? Tłumaczyć, że to nie jego wina? A czyja? Stracił kontrolę. Nawalił i do tego naraził jedną z najbliższych mu osób na niebezpieczeństwo. Nie miał prawa się usprawiedliwiać. Nie zdziwiłby się, gdyby Sebastian nie wybaczył mu tego do końca życia. A trochę jeszcze mu go zostało...
 - Maks?! Sebastian?! - Nastolatek od razu rozpoznał głos swojej dziewczyny. Przez to całe zamieszanie, nie zorientował się, kiedy wróciła na wyspę. - Chłopaki, jesteście?!
 - Tutaj! - zawołał. Zastanawiał się, jak powiedzieć o wszystkim Dianie.
 - Kochanie, tu jesteś! - krzyknęła uradowana blondynka i rzuciła mu się na szyję. - A gdzie…
Maks doskonale wiedział, o co chciała spytać. „A gdzie Sebastian?” Brunet przełknął mocno ślinę i kiwnął głową w kierunku drzewa, pod którym siedział jego przyjaciel. Gdy zobaczyła, w jakim stanie był jej kolega, nie wierzyła własnym oczom.
 - Co tu się stało?! - zapytała, a chwilę później klęczała już przy chłopaku.
Maks wbił wzrok w ziemię. Nie miał pojęcia od czego zacząć. I jak to zrobić. „Widzisz skarbie, podczas przemiany straciłem kontrolę i kazałem mu się zabić… Nie wiem, jak to się stało.” Nie, coś takiego nie wchodziło w grę. Ale jakoś w końcu musiał wyjawić prawdę.
 - Maks? - Dziewczyna wyraźnie się niecierpliwiła. W końcu poprzedniego wieczora w gorszym stanie zostawiała swojego chłopaka. Tymczasem zastała ich w całkiem odwrotnej sytuacji.
 - Widzisz… Moja niespodziewana przemiana nie była jedyną niespodzianką tej nocy.
 - Jak to? Co tu się działo?!
 - Jak by ci to powiedzieć… Straciłem kontrolę.
Tym razem Diana nie wierzyła własnym uszom. Jakim cudem jej chłopak stracił kontrolę? Przecież sama podawała mu napar.
 - Ale pamiętasz co się działo, prawda? Wszystko ci się przyśniło?
 - Tak, niestety.
 - Co masz na myśli?
- Ja go zaatakowałem! Diano, rozumiesz?! Omal nie zabiłem jedynego przyjaciela! Najpierw na niego polowałem, a gdy się zmęczyłem, kazałem mu popełnić samobójstwo! - Maks zaczął wykrzykiwać wszystko, co ciążyło mu na sercu. Do oczu zaczęły mu napływać łzy.
Blondynka znieruchomiała. Było to dla niej zbyt wiele. Wiedziała jednak, że jeśli chce pomóc, musi poznać całą prawdę. Podeszła do ukochanego i wtuliła się w jego pierś. Nie mogła patrzeć jak cierpi. Chciała mu jakoś pomóc, pocieszyć go.
 - Na szczęście cię nie posłuchał - wyszeptała. Dopiero po chwili wydało jej się to dziwne. Puściła Maksa i spojrzała mu prosto w oczy.
- Ale jak to możliwe? Przecież po zawarciu braterstwa krwi…
 - Tak, wiem. Powinien robić wszystko, co tylko zechcę. Coś jednak musiało zagłuszyć moje myśli.
 - I całe szczęście - dodała dziewczyna. - Co teraz zrobimy?
 - Chyba powinniśmy zabrać go do siebie. Tylko tam poczuje się na tyle bezpiecznie, by uwierzyć w moje dobre intencje. Póki co, nic innego nie zdziałamy.
 - Nie byłabym tego taka pewna… No, ale co do jednego masz rację. Musimy zawieźć go do domu.
Czarownica podeszła do Sebastiana i przykucnęła obok niego. Zamknęła oczy i przyłożyła dwa palce do skroni chłopaka. Chwilę później zasnął.
 - Radziłabym naprawić wszystkie szkody - powiedziała Diana, wstając na równe nogi. - Na dobry początek możesz zanieść go do łodzi.
Maks westchnął. Z jednej strony nadal zadręczał się wydarzeniami z ubiegłych nocy, ale z drugiej… Diana była jego odskocznią i podporą. Gdy tylko się pojawiała, zaczynał głęboko wierzyć w to, że wszystko będzie dobrze. Biło od niej tyle pozytywnej energii... Tak, naprawdę ją kochał i był pewien, że dziewczyna w pełni odwzajemnia jego uczucie. Gdy blondynka zniknęła w gęstwinach, chłopak wziął swojego nieprzytomnego przyjaciela na ręce i udał się w stronę brzegu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz